poniedziałek, 7 grudnia 2015

Rozdział pierwszy

Cześć! Wróciłam nieco wcześniej, głównie ze względu na wenę ale i dlatego, że jestem chora co skutkuje tygodniowym pobytem w domu. Mam nadzieję, że rozdział nie jest za krótki, nie zanudzi Was na śmierć i przede wszystkim, że sprawi iż wrócicie tu z chęcią! Zostawcie drobny wpis, co o nim myślicie. Pozdrawiam i śle buziaki! ;*

Delikatnie poddenerwowana maszerowałam zimnymi korytarzami twierdzy, która cuchnęła stęchlizną. Weszliśmy do dobrze znanej mi sali. Nie musiałam kierować wzroku w stronę łóżka profesora Snape'a. Czułam odór rozkładającego się ciała.
- dobre wieści, panie - mężczyzna, który przyszedł po nas do laboratorium ukłonił się nisko przed Lucjuszem Malfoy'em. Uniosłam pogardliwie brwi - nasi więźniowie uważyli eliksir. 
Spojrzałam ze współczuciem na spokojnego, wypranego z emocji Dracona. Nie mogłam sobie nawet wyobrazić, jak musiał się poczuć, kiedy jego własny ojciec zrównał go do poziomu służby. Wcześniej wróżono mu świetlaną przyszłość w progach Nanda Parbat. Rzekomo miał przejąć funkcję Głowy Demona i poprzez długowieczność kierować rekrutacją młodocianych morderców. 
- podejdź, Draco - chłodny głos Lucjusza wyrwał mnie z rozmyślań. Wzdrygnęłam się nieznacznie, czując na sobie obleśne spojrzenie mężczyzny. Wolałabym zginąć, niż kiedykolwiek trafić w jego łapska - podaj mu odpowiednią porcję.
Nieszczęsny blondyn drżącymi rękoma, bez użycia różdżki odkorkował butelkę i powolnym krokiem podszedł do zwłok, krzywiąc się przy tym nieznacznie i marszcząc brwi. Powstrzymywał odruch wymiotny. Po krótkiej chwili milczenia usłyszałam jego pusty, cichy głos
- Eliksir sam nie sprosta temu zadaniu. Musimy zanieść go do Jamy Łazarza.
- Nie tym tonem, Draco! Pamiętaj do kogo mówisz! - te z pozoru niewiele znaczące słowa, zabrzmiały jak najgorsza obelga. Po raz kolejny dzisiejszego dnia, Malfoy deptał po dumie własnego syna. I wcale mi się to nie podobało. W myślach poprzysięgłam sobie straszliwą zemstę.
Chłopak sztywno skinął głową i obojętnie wzruszył ramionami, przyciskając fiolkę do ust Mistrza Eliksirów. Już po chwili po sali rozeszły się szepty.
Eliksir nie działa!
Nie sprostali zadaniu!
Czeka ich pewna śmierć! 
Ciężkie, złe wróżby wisiały w powietrzu a ja w napięciu czekałam na wyrok. Modliłam się o łagodny wymiar kary i szybką, bezbolesną śmierć, mimo że zdawałam sobie sprawę, iż będzie zupełnie na odwrót. 
- przygotujcie rytuał - usłyszałam zamiast tego i z niedowierzaniem podniosłam wzrok by wrzasnąć
- NIE! - kiedy Draco upadł wijąc się w konwulsjach bólu.

* * *
Chwiałam się na nogach obserwując, jak ciało Snape'a zostaje powoli zsuwane w opary cudownego źródła, pozwalającego na długowiecznośc i leczącego wszelkie rany. Rozejrzałam się niepewnie. Cuchnąca stęchlizną komnata coś mi przypominała. Chyba... chyba czytałam kiedyś o tym miejscu. O potężnej magii.
Draco tuż obok, nieśmiało przytrzymywał moje wychudłe ciało, kiedy po raz kolejny przechyliłam się do tyłu. Starał się nie sprawiać mi bólu. Sińce i rozcięcia, będące wynikiem tortur były jednak niczym w porównaniu z tragicznym stanem chłopaka. Blada jak ściana twarz tworzyła doskonały kontrast z czarnymi podkowami, które zdobiły jego zapadłe oczy. Szare, stalowe tęczówki dawno zgubiły gdzieś blask i zmatowiały a świeże wciąż rany przyklejały się do zabrudzonych ubrań. Mimo powagi sytuacji, jako niedoszły magomedyk wydałam obiektywny wyrok. Góra dwa dni, zanim wda się zakażenie. Najwyżej tydzień, nim umrze w męczarniach.
W sali zapadła głucha cisza, którą przerwały syki i szepty. Gęsia skórka pokryła moje ręce a włosy zjeżyły mi się na karku. To wszystko aż zionęło czarną magią. W pewnym momencie źródło wściekle zabulgotało a kobieta wydająca z siebie niezrozumiałe jęki i nieartykułowane odgłosy wrzasnęła dziko.Światła zgasły i tylko jedna świeca nadal płonęła. Wszystko ustało tak szybko jak się zaczęło.
Napięcie sięgnęło zenitu, a pokorny sługa Lucjusza nie pytając uprzednio o zgodę podszedł do źródła. Nim ktokolwiek zdążył zareagować Snape, a raczej nieznana mi postać, którą przecież musiał być nie kto inny jak on, wyskoczył z otchłani wydając z siebie wojowniczy okrzyk. Wyglądał jak zwierzę. Dzikie, drapieżne, bezduszne, gotowe mordować zwierzę.
Cofnęłam się przerażona, kiedy rzucił się na sługusa. Jego żałosne jęki i wołanie o pomoc rozchodziły się po całej sali a sam przywrócony zza grobu najpewniej zabiłby śmiałka gdyby nie ta dziwaczna kobieta, naznaczona czarno magicznymi runami kreślonymi zakrzepłą krwią. Zapewne ludzką. Podbiegła szybko i lawirując zwinnie jak kot, wbiła grubą igłę w ciało profesora. Ostatni płomień rzucający cień na zastygłą w bezruchu salę zgasł.

* * *
- Ej ty! - poczułam nieprzyjemne szturchanie - wstawaj! - otworzyłam ciężko podpuchnięte powieki i zagryzając wargi poczułam ciepłą krew spływającą powoli po przemarzniętej brodzie - pan cię wzywa.
Dźwignęłam się na nogi ostatkami sił. Przez ostatni tydzień wszystko wyglądało tak samo. Każdego poranka budzono mnie, żebym opatrzyła tego innego Severusa. Często rozrywał oplatające go sznury i rzucał się w moją stronę, dusząc mnie, gryząc i kopiąc dopóki strażnicy nie pofatygowali się o ściągnięcie go z mojego wykończonego walką fizyczną ciała. Czułam emocjonalną pustkę, drętwo robiąc wszystko, czego ode mnie wymagano. Nie czułam głodu, który powinien mi doskwierać, bo od przeszło czterech dni nie miałam w ustach niczego poza własną krwią. Ale ona nie mogła nasycić żołądka. Dracona zabrano. Widziałam go później jeszcze dwa razy, przyodzianego w czarne szaty. Podejrzewam, że wstąpił do służby i w końcu poprzysiągł posłuszeństwo ojcu. Nie chcę wiedzieć za jaką cenę.
Opasany ciemnymi jak nazywam to w myślach firanami sługa wpycha mnie brutalnie przez drzwi. Nie jestem pewna ale wydaje mi się, że to Zabini. Łatwo było mu zamienić maskę śmierciożercy na czarne bandaże. W końcu pod żadną z nich nie widać twarzy.
- Panna Granger - przesycony jadem głos Lucjusza Malfoy'a wywołuje grymas obrzydzenia na mojej twarzy. Zlepione krwią usta wyginają się i otwierają kolejne, mięsiste rany z których sączy się krew. Dumnie unoszę głowę patrząc prosto w jego zimne, szare oczy tak podobne do oczu Dracona. Nie mam do niego pretensji, wręcz przeciwnie - zazdroszczę mu determinacji. Ja wolę zginąć broniąc własnych warunków - w samą porę na przedstawienie - wzdrygnęłam się niespostrzeżenie, dostrzegając nagle dziesiątki zamaskowanych twarzy. Pod jedną z nich ukrywał się Draco. Nie znalazłam w sobie siły, by się rozejrzeć - Severus życzył sobie twojej obecności.
Któryś ze sługusów brutalnie kieruje moją głowę w stronę wielkiego łoża usłanego krwisto czerwonym atłasem. Po raz kolejny doznaję dogłębnego szoku ale wiem że przemiana została dopełniona. Oto widzę przed sobą Severusa Snape'a, Mistrza Eliskirów, podwójnego agenta, śmierciożercę - młodszego o co najmniej dwadzieścia lat. Już wcześniej zmieniałam jego bandaże ale nigdy nie odsłaniano twarzy. Nie dostrzegam żadnych bruzd zdradzających by kiedykolwiek brał udział w wojnie, ciała nie pokrywają szpetne blizny a zmarszczki nawet nie mają zamiaru się jeszcze pojawiać. Jedyne znaki rozpoznawalne to haczykowaty nos i tłuste, czarne jak heban włosy. Czuję, że jakaś siła ciągnie mnie w jego stronę. Ostatkami sił zbieram się w sobie po raz kolejny i podchodzę bliżej. Snape oddycha miarowo, spokojnie. Powieki ma zamknięte. 
- wyjaśnij mi - odzywa się nagle zachrypniętym, nieco młodszym ale nadal męskim głosem, a ja podskakuje nieznacznie z wrażenia i strachu. Boję się, że znowu się na mnie rzuci, ale nic takiego się nie dzieje - jak? Nikomu dotąd nie udało się stworzyć czegoś podobnego. Nawet mi.
- Nie mogę być pewna, profesorze - zaczynam ale zaraz urywam patrząc z przestrachem w stronę Lucjusza Malfoy'a. Niewolnicy nie wolno odezwać się bez zezwolenia ale z zaskoczeniem rejestruje przytakujący ruch głowy - eliksir który uwarzyliśmy z Draconem miał za zadanie zawiesić pana duszę pomiędzy światami tak, aby wody Łazarza mogły przywołać ją z powrotem. Musze przyznać, że początkowo nie wierzyliśmy w legendy rozpowiadane przez członków Ligii ale nie mieliśmy nic do stracenia. Ostatecznie czekała nas śmierć. A przynajmniej mnie - spuszczam z tonu i wyczekuję na cios w głowę czy świst bata. Nic z tych rzeczy nie ma miejsca. Najwyraźniej Snape zadbał o bezpieczeństwo w czasie przesłuchania - na niewiele zdawały się nasze eksperymenty, jednakże z mojej analizy wynika, że odtworzenie poszczególnych właściwości kamienia filozoficznego. Tak, profesorze, torturowano żonę Nicolasa Flamela. Nie wiedziała wszystkiego ale wystarczająco wiele - dodaje widząc jego pytające spojrzenie - w każdym razie w połączeniu z eliksirem wskrzeszenia zadziałał nieco odmładzająco. Zmienił nie tylko duszę ale i ciało. To tylko nieprzewidziany skutek uboczny, którym równie dobrze mogła być natychmiastowa śmierć czy ślepota - kończę patrząc na niego pusto. Wiem, że to koniec konwersacji. Widzę to w jego oczach.
Kiedy odciągają mnie sługusy Lucjusza, nie wyrywam się ani nie krzyczę. Wiem, że to będzie mój koniec. Spełniłam już swoją rolę i zaraz dołączę do bestialsko zamordowanych bliskich. Mam cichą nadzieję, że czekają na mnie po drugiej stronie.
- Severusie - przemawia Lucjusz i zrezygnowana widzę jak poddani nieruchomieją słysząc jego obleśny głosik - powitaliśmy cię kiedy wróciłeś zza zasłony śmierci! Pokonałeś bezgwiezdną noc i burzę. Poskromiłeś huragany i wiatry i oto jesteś tu, z nami! Chciałbym podarować ci coś niezwykle cennego. Najwierniejszego sługę. Mojego syna..
- nie - przerywa mu zachrypnięty głos Severusa Snape'a - nie chcę tylko chłopaka - cichy szmer przebiega po komnacie a zdezorientowany, stary Malfoy przygląda się badawczo twarzy mężczyzny leżącego na łożu - daj mi dziewczynę. Granger - padam na kolana łapiąc się za głowę i tym razem nikt mnie nie powstrzymuje. Mój koszmar dopiero się zaczął.